czwartek, 13 listopada 2014

Nie zawsze jest łatwo...

          Posiadanie psiaka jest usłane różami, ale niestety czasem zdarza się nadepnąć na kolec, a jak się trafi wyjątkowo wredny kolec to łazimy z nim przez dłuższy czas... Kolcem, który przyniosła ze sobą Kora była jej lękliwość, choć w którymś momencie zaczęłam wątpić w jej obecność, jak tak czytałam i słuchałam jakie przeboje mają znajomi, którzy również mają psy uchodzące za lękliwe.
          Niestety moje wątpliwości ostatnio się rozwiały... Zaczęłyśmy z Korą ogarniać nie-gonienie rowerów i innych pokrewnych jednośladów, i niespodziewanie zjawił się kolejny problem, z którym najpierw do czynienia mieli moi rodzice, potem przy mnie Kora również zaczęła zachowywać się dziwnie. Zdarzały jej się "odpały", że nagle ruszała w stronę człowieka intensywnie go oszczekując - to były pojedyncze sytuacje, w ciągu dnia i nie posiadały wspólnego mianownika. Problem jednak niedawno zaczął się ostro pogłębiać... Kora bez ostrzeżenia wyrywa się w stronę ludzi i agresywnie ich oszczekuje... piszę agresywnie, ale mam na myśli strach, bo gdyby to była agresja to by faktycznie atakowała, a nie prosiła o przestrzeń. Próbowałam znaleźć wspólny mianownik, ale ponownie po zlokalizowaniu go w postaci mężczyzn w kapturach i czapkach pojawił się problem generalizowania... Wszyscy ludzie po ciemku, za dnia rzadziej, byli straszni... No i ta nieobliczalność, bo dziesięciu ludzi mija z obojętnością, na jedenastego rusza. Stwierdziłam, że to wypracujemy. Dawałam jej przestrzeń, mijaliśmy ludzi łukiem, albo, gdy było ciaśniej, odgradzałam ją ciałem od drugiej osoby i Kora stała się spokojniejsza - niestety propozycje zabawy w ramach odwrócenia uwagi kompletnie ignorowała. Nie rozumiałam dlaczego, ale i to szybko wyszło... Kora w ogóle zaczyna unikać spacerów...
          Wracam z pracy po 15 i nawet się nie rozbieram, tylko z uśmiechem na twarzy biorę Korę na 5-metrową smycz i ruszam na nasze sprawdzone ścieżki spacerowe. Kora z nieukrywanym entuzjazmem daje sobie ubierać szelki i zapinać smycz. Potem nie jest już tak fajnie... Pojedyncze, lub seryjne huki petard (szczęśliwego nowego w listopadzie...) powodują kompletną panikę. Sukcesem jest to, że jeśli strzał jest faktycznie pojedynczy, to Kora go jakoś przetrawia, ale kiedy jest ich więcej (nawet jeśli odstępy są długie), to mogę zapomnieć o spacerze, bo odwraca się i skowycząc ciągnie w stronę domu (i to tak ciągnie, że potem ledwo chodzi)... jeśli nie chcę podążyć za nią: staje przodem do mnie i zręcznym ruchem wyrywa się z szelek... na szczęście już mniej więcej wiem jak temu zapobiegać, ale ciągle jest obawa, że będzie szybsza.
          Ostatnio problem eskalował jeszcze bardziej... Kto zna Koreczka lub śledzi fanpejdża wie, że Kora jest niesamowicie aktywnym psem, który nawet po bardzo długich spacerach patataja radośnie w stronę domu by tam w końcu odespać. Ostatnio na spacery jest mniej czasu niż było, jak byłam niepracującym studentem, także liczyłam, że po pracy wyjdziemy na godzinę-półtorej i pies przynajmniej da upust energii. Nie... Po przejściu kilkuset metrów - nic nie strzela, nic nie stuka, nikt jej nie straszy, nie biegają wrzeszczące dzieci, nie trąbią klaksony, po prostu NIC się wielkiego nie dzieje, a ona zatrzymuje się, przesyła mi spojrzenie mówiące: "Pańcia, gdybym umiała to wybuchnęłabym płaczem", ogon wędruje między nogi i pies nie chce iść w żadną stronę... Dzisiaj np. znosiłam ją z ulicy, bo nie zdążyłabym przekonać jej słownie a siłą nie chciałam jej ściągać.
          To jest spojrzenie, które znam doskonale, to jest zatrzymanie, które znam doskonale. Czasem ogonem nie zdąży ruszyć a ja wiem, że muszę ją łapać, bo jeśli nie jest na smyczy, to odwróci się i na ślepo pogna przed siebie... To było bardzo rzadkie - ostatnio notoryczne... Już od ponad tygodnia nie możemy wyjść na normalny spacer. Kora dochodzi do jakiegoś punktu (staram się wybierać różnorodne trasy żeby wykluczyć konkretne miejsce), zatrzymuje się i akceptuje tylko kierunek: dom. Inaczej jest zapieranie się, wierzganie, skowyt... Do domu ciągnie jak oszalała, kiedy jesteśmy blisko zwalniam tempo żeby poczuła się bezpieczniej i choć trochę jeszcze powęszyła - to dla mnie zawsze sygnał, że trochę się uspokoiła i możemy iść do domu.
          Jak tylko dotrze do mnie wypłata wybierzemy się do weta żeby sprawdzić ogólny stan Koreczka, włącznie z badaniem krwi i będziemy suplementować tak, żeby spróbować załagodzić te objawy. Ze spacerów wracam z łzami w oczach - tak bardzo chciałabym jej pomóc... i mam nadzieję, że się uda.


niedziela, 9 listopada 2014

Koreczku - Psijacielu drogi!


O akcji

Naszym celem jest uświadomienie ludziom, że każdy pies to wydatek finansowy. Jako blogerzy często mówimy o naszym życiu z psem, przedstawiamy wspólne wyjazdy czy zdjęcia zadowolonego czworonoga. To sprawia, że wiele osób decyduje się na posiadanie psa w ogóle, a czasem na psa konkretnej rasy. Uważamy, że należy zwracać uwagę na fakt, iż pies to regularne wydatki: na jego żywienie, profilaktykę weterynaryjną, zaspokojenie potrzeb takich jak zabawa, spacer, socjalizacja czy wychowanie. Niejednokrotnie to również niespodziewane wydatki na leczenie. Bezpieczne i niosące satysfakcję uprawianie psich sportów – tak teraz modne – wymaga poświęcania funduszy na seminaria, kursy, zawody, akcesoria oraz właściwe przygotowanie fizyczne i psychiczne psa.

Każdego dnia w Polsce porzucane są kolejne psy. Często decyzja o posiadaniu psa podejmowana jest nierozsądnie, pod wpływem samych emocji, bez trzeźwego spojrzenia na obowiązek, który bierzemy sobie na barki. Takie psy, na które później nie ma pieniędzy, lądują w schroniskach, są wyrzucane na ulicę, przywiązywane w lesie czy po prostu niehumanitarnie uśmiercane. Często ludzie nie leczą swoich psów z podstawowych dolegliwości, a zamiast tego chcą je uśpić – aby wziąć kolejne, jeszcze zdrowe. Pragniemy, aby człowiek brał na siebie pełną odpowiedzialność za posiadanego czworonoga, i aby ta odpowiedzialność zaczynała się już na etapie planowania i zrozumienia, jakie wydatki muszą zostać poniesione.

Podsumowując, cały cykl ma na celu zobrazowanie, że posiadanie psa, mimo że jest niezwykłą przyjemnością, przygodą i możliwością posiadania cudownego przyjaciela, nakłada na nas również obowiązki. I że dobrą wolą i miękkim sercem nie opłacimy psu weterynarza czy zwykłych, niezbędnych dla niego rzeczy.


Więcej informacji znajdziecie pod adresem: www.psijacieludrogi.pl

Nadejszła wiekopomna chwila, kiedy i ja postanowiłam ruszyć tyłek i napisać notkę na temat mojej kochanej gotówkopożeraczki - Kory. Dużo osób porywa się na psa nie zastanawiając się jakie wiążą się z tym koszty. Skutki są opłakane, bo z powodu "trudnej sytuacji" psy są potem oddawane... Niby szlachetne, bo jest nadzieja, że "gdzieś" będzie miał lepiej? a co jeśli do końca życia zostanie w schronisku ze złamanym serduszkiem, że ukochana Pani oddała? Bywa i tak... Wydatki chcę podzielić na te niezbędne i te zbędne... bo tych drugich mam sporo i byłoby to niemiarodajne. Kora jest u mnie dwa lata z niewielkim haczykiem i ten okres będę rozliczać. No i istotne jest to, że adoptowałam ją jako dorosłego, ok. 2-letniego psa, także odpadały wszelakie środki do nauki czystości (bo tej na szczęście była nauczona).

poniedziałek, 20 października 2014

Kora - już dwa lata w naszym domu! :)

          Historia znana osobom, z którymi rozmawiałam o Korze i tym, którzy na fanpejdżu czytali notki na temat Koreczkowej historii. Dzisiaj wprowadzę nieco nową formę, mianowicie piszę ją... razem ze mną!!! Kora... nie wtrącaj się :P Tak, piszę ją razem z Korą, która będzie pisała kursywą i na ciemno-niebiesko :).

          15.10.2012. W końcu namówiłam mamę do odwiedzin w schronisku żeby zobaczyć mojego wymarzonego psiaka. Chciałyśmy się dowiedzieć możliwie dużo o Korze Kropeczce! tak... wówczas Kropeczce, żeby sprawdzić, czy aby na pewno do siebie pasujemy. Zahaczyłyśmy o zoologa żeby wziąć jakiś smakołyk, a w drodze mało nie straciłyśmy podwozia jadąc do schroniska. Przyjęto nas serdecznie, powiedziałam o jakiego psa chodzi i pani powiedziała, że ją przyprowadzi. Kropeczka nie wyszła... ona wystrzeliła z budynku.

sobota, 4 października 2014

Przed-Psistankowe refleksje...

          Nie ukrywam, że trochę nachodzi mnie stres. To będzie nasz drugi występ na tzw. Psistanku. Imprezie od kilku lat organizowanej w Gliwicach, imprezie, dzięki której dojrzałam i pokochałam Korę.


środa, 1 października 2014

Bardziej osobiście... o zakończonych studiach.

Pamiętam rok 2008, kiedy z koleżanką z liceum szukałyśmy rozpaczliwie budynku, w którym miał się odbyć dzień adaptacyjny... nie zdążyłyśmy, bo wszelkie drogi prowadziły nas do Collegium Maius, a ludzie pytani o Plac Staszica spoglądali z niedowierzaniem, że takie miejsce w Opolu istnieje. Niezły początek ;)

Padło na germanistykę. Choć moim marzeniem była weterynaria ostatecznie jestem wdzięczna, głównie mojej mamie, że nakierowała mnie właśnie na ten kierunek. Na celowniku miałam cztery uczelnie... w Katowicach, w Opolu, w Sosnowcu i Nysie. Nysa odpadła w przedbiegach, bo dojazdy były zbyt skomplikowane i długie, a nie planowałam się przeprowadzać. O Sosnowcu słyszałam, że uczelnia powoduje choroby serca i nerwice :P poza tym... to Sosnowiec, a jako zdeklarowana dziołcha ze Śląska nie chciałam się kazić (pomijam fakt, że kilka osób powiedziało, że przestanie się ze mną zadawać). Jeśli chodzi o Katowice, to byłyby one bliżej od Opola i dojazdy też niezłe (choć na dworzec musiałabym jeszcze podjeżdżać autobusem), to miałam okazję poznać osobę (moją nauczycielkę z LO), która tą uczelnię ukończyła i zrobiła mi skuteczną anty-reklamę. Padło na Opole i tylko tam powędrowały moje papiery. Dojazdy spoko. Stosunkowo częste, dworzec bliziutko domu, bezpośrednie dojazdy, dodatkowe 1 godz. i 10 min spania/nauki/rozmów (od kiedy zaczęły się remonty czas wydłużył się do 1 godz. 35 min :P) cena miesięcznego w przeciągu tych sześciu lat oscylowała między 132 zł a 151 zł. Taniej niż najtańszy akademik :P

niedziela, 28 września 2014

Powrót do tropienia zakończony ogromnym sukcesem!

Jestem człowiekiem, który miewa słomiany zapał i przez lato bardzo zaniedbałam Koreczkowe tropienie, dzisiaj na spacerze z Gają i Lili, Ania stwierdziła, że możnaby zrobić jakiś ślad. Tu też odezwało się nasze lenistwo :P Bartek poszedł z Lili w las - Gaja go miała wytropić, a Kora miała potem wytropić po tym samym śladzie oboje (w domyśle Anię i Bartka). Kora jednak szybko zauważyła, że Bartek gdzieś zniknął i od razu poczuła, co się święci, bo Bartek często jest naszym pozorantem.

Czekałyśmy na SMSa aż Gaja odnajdzie Bartka. W międzyczasie po ścieżce, którą poszła Ania przeszły dwa obce psy i troje obcych ludzi... Ślady zwodnicze na najwyższym poziomie... Kiedy dostałyśmy zielone światło Kora dostała pozostawiony przez Anię zapach i ruszyła nie ścieżką, ale od razu w las - wydawało mi się, że zupełnie w innym kierunku niż się nasi pozoranci schowali, ale stwierdziłam, że jej zaufam i dałam się ciorać po chaszczach.

W którymś momencie zaczęłam wątpić, czy ich znajdziemy, ale Kora była zbyt intensywnie zajęta tropieniem - wiedziałam, że musiała ten ślad złapać. Faktycznie po kilku minutach na horyzoncie pojawił nam się Bartek i Lili i kawałeczek dalej schowana Ania z Gają. Oczywiście ekscytacja ze znalezienia Bartka była tak ogromna, że nie podeszła tych 3-4 metrów do Ani - Bartek okazał się atrakcyjniejszą nagrodą :D

Podsumowując... Jestem w szoku. Kora po tak długiej przerwie w tropieniu przeszła samą siebie. Pokażę to oczywiście baaaaardzo ogólnie i schematycznie i "prawdopodobnie" na obrazku (kliknijcie w niego, to się powiększy):



Przyznam szczerze, że nie sprawdziłam jak wieje wiatr, myślałam, że w gęstym lesie nie ma to większego znaczenia, ale jednak MA. Do lasu weszliśmy tą główną drogą (grubsza czarna linia) i doszłyśmy do niebieskiego punktu (poza Bartkiem, którego droga jest oznaczona na zielono). Ania dostała zapach Bartka - ja Ani i Gai. Wydaje mi się jednak, że Kora ma już zakodowany zapach Bartka i jakoś instynktownie go szukała niezupełnie się interesując śladem Ani, albo śledząc oba (pies jest w stanie śledzić równocześnie dwa zapachy). Wiatr, mimo, że lekki zwiał cząsteczki na tyle daleko, że Kora obrała tak szeroki łuk. Naprawdę chciałam w którymś momencie zrezygnować, ale Kora nagrodziła moje zaufanie.

Na koniec kilka rad dla samej siebie...

  -  doceniaj siłę wiatru i sprawdzaj go

  -  jeżeli widzisz, że pies pracuje - nie przeszkadzaj i ufaj mu
  -  ćwicz z większą ilością pozorantów żeby pies nauczył się śledzić ten ślad, którego oczekujesz
  -  w przyszłości Bartek będzie się świetnie nadawał do robienia śladów zwodniczych
  -  rusz dupę i dawaj się psu wykazać :)


poniedziałek, 22 września 2014

Kora testuje: Trixie Fusion - szelki norweskie

Szelkowa udręka


          Firma Trixie jest chyba jedną z najpopularniejszych firm w zwierzęcym świecie. Nie ukrywam, że jestem ich fanem, bo kupiłam już sporo ich produktów i rzadko kiedy się zawodziłam. A nawet jeśli zawodziłam, to zwykle była to kwestia gustu (np. jak dla mnie ich najpopularniejszy kliker w kształcie kostki okropnie rzęzi :P). Pierwsze Koreczkowe szelki step-in kupiłam z jakiejś firmy "kogucik" i już po 2 tygodniach użytkowania pękały klamry i tym samym były nie do użytku... W końcu wpadłam właśnie na Trixie i kupiłam Korze guardy, które na jej rozmiar wydają się tak cieniutkie i liche, że nie wróżyłam im długiego żywota... a tu niespodzianka. Klamry znoszą szarpanie psa, asekurowanie podczas wsiadania do auta i wyciąganie z wody niezadowolonych dziesięciu kilogramów psa. W końcu przeglądając stronę producenta trafiłam przypadkowo na szelki... norweskie. Od razu spodobał mi się ich wygląd i... cena. Poprosiłam zaprzyjaźniony
sklep (w którym aktualnie mam przyjemność także pracować), żeby mi takowe sprowadzili. Stały się swego rodzaju hitem, bo zwykle "norwegi" trafiały się albo drogie, albo trzeba było wymyślać i tworzyć takie na zamówienie... A ja jestem dosyć prymitywnym typem klienta, który zanim coś kupi, to lubi pomacać, przymierzyć i podjąć decyzję :).



          I tak w lutym tego roku stałam się ich szczęśliwym posiadaczem. Użytkujemy je bardzo intensywnie od ok. 7 miesięcy, także myślę, że już spokojnie mogę co nieco na ich temat powiedzieć. Zacznijmy od danych "technicznych".

piątek, 19 września 2014

CSP - Czytaj Swojego Psa, czyli o "Sygnałach Uspokajających" - Scena 1 - Mój pies lubi się przytulać

          Sygnały uspokajające stają się co raz popularniejsze wśród behawiorystów, czy psiarzy pragnących bardziej zagłębić się w psią psychikę i techniki komunikacji. Po przeczytaniu książki Turid Rugaas "Sygnały Uspokajające. Jak psy unikają konfliktów" i Katarzyny Harmaty "Radość na czterech łapach", a także uczestnictwie w wykładach prowadzonych przez Katarzynę Harmatę [Akademia Dobrych Manier Biały Pies], Katarzynę Ganszczyk Rawską [PetSmile - Przyjaciele Twoich Zwierząt] i Magdalenę Warońską [DogMind] temat wkręcił mi się już całkowicie. Nigdy już nie oglądałam w ten sam sposób "Zaklinacza Psów" i nigdy więcej nie spoglądałam na spotkanie dwóch psów, jak kiedyś. To było swego rodzaju objawienie.
          Robię dużo zdjęć... bardzo dużo i przeważnie klatkowo, więc jestem w stanie dokładnie przyjrzeć się różnym psim spotkaniom krok po kroku (a właściwie klatka po klatce). Sama również eksperymentuję na bliskich mi psach i właśnie tutaj chcę zaprezentować efekt takiego eksperymentu.

piątek, 12 września 2014

Kora testuje: Gammolen - nadzieja na odkłaczony świat

Moja Kora to naprawdę cudne stworzenie, ale na swoim cudnym ciałku nosi dużo kłaczków, które wręcz uwielbiają czepiać się wszelkich ubrań, posłań, koców, kanap, tapicerek albo tworzyć toczące się po panelach kłęby... Dobrze dobrana karma niestety nie poprawiła ciągłego wypadania sierści u Kory, więc postanowiłyśmy przetestować Gammolen. Dlaczego akurat Gammolen? Szczerze powiem, że nagle zaczął się na niego jakiś dziwny szał. Co chwila można było go wygrać w konkursie na Facebooku, pojawiały się bardzo pochlebne opinie, a ta u Niuchacza przekonała mnie ostatecznie, że warto spróbować.



wtorek, 2 września 2014

Finały DCDC 2014 - Warszawa, czyli Koreczek w stresie


          Ten wyjazd po cichu mi się marzył, ale nie wiedziałam, że to marzenie uda się zrealizować... udało, dzięki Bartkowi, który i tak się tam wybierał i szukał towarzyszy podróży - jakże mogłam nie skorzystać? Tosz to by grzech chyba był ;)

          Po niełatwych poszukiwaniach miejsca na nocleg, bo przecież psy to takie niehigieniczne stworzenia, trafiło na Hostel Sando, który cenowo wypada korzystnie, bo nie płaci się dodatkowo za psa, a człowiek, zależnie od pokoju i tego, czy marzy mu się prywatna łazienka płaci 100 zł za pokój jednoosobowy (120 zł z łazienką), ale np. pokój czteroosobowy kosztuje np. 190 zł, czyli podzielone przez 4 wychodzi faktycznie niedrogo, a jak się uda zmontować ekipę 10 osób to już wychodzi tylko 40 zł na łeb. Bliskość Pola Mokotowskiego również jest warta zaznaczenia. Klimatyzacja, dostęp do kuchni, pokój (taka niby "świetlica") z wygodnymi kanapami i dużym telewizorem, no i jeżeli chodzi o wrażenia estetyczne to dajemy naszemu pokojowi (2 os. z łazienką) 5/5. Na nasze potrzeby aż za dużo, bo zależało nam tylko na spaniu, całą resztę dnia spędziliśmy poza hostelem na Polach Mokotowskich. Jedyną wadą było czwarte piętro bez windy :D ale i temu podołaliśmy :)

          Samo DCDC podobało mi się bardzo, byłam dopiero na dwóch - Wrocław 2014 i właśnie Warszawa. Ucieszyła mnie możliwość oglądania konkurencji Dog Diving i w ogóle całej śmietanki polskich "frisbowców". Poznałam kilka nowych osób, kilka takich, które znałam z photobloga, czy facebooka, czy z fanpejdżów. Szczególnie ucieszyła mnie dosyć niespodziewana obecność Grety, ale o tym później. 
          Mojego entuzjazmu nie podzielał jednak mój ukochany Koreczek, dla którego podróż była co prawda komfortowa, ale jednak wykończyła ją na tyle, że po opuszczeniu samochodu i kennelu, który, dzięki Bogu, wzięliśmy ze sobą, straciła kompletnie mózg. Nie żebym czegoś od niej wymagała, po prostu widziałam, że jest nerwowa i wystraszona, na szczęście kennel uznała za swój azyl, który chronił ją przed złymi duchami nieznanego, zewnętrznego świata. Dawało mi to jednak dużą swobodę. Kora spała, a ja mogłam pochodzić, porobić zdjęcia, porozmawiać, pomiziać inne psy itp. itd. co jakiś czas oczywiście chodząc do Kory, wyprowadzając ją na spacer (wcale jej nie cieszyły, ale musiała się w końcu kiedyś załatwić) i przy okazji stawałam się bardziej rozpoznawalna ;). Nawet nie wyobrażacie sobie jak mnie ucieszyło radosne "ojej! to Kora?!" z ust zupełnie obcej mi dziewczynki :) Koreczek grzecznie dał się pogłaskać nie tylko jej, ale i innym dzieciom, którym mały łaciaty piesek się spodobał - jedna nawet stwierdziła, że chciałaby właśnie pieska takiej rasy - zdziwiła się nie mało, kiedy powiedziałam, że to kundelek ;).
          Mimo Koreczkowego braku mózgu udało nam się spotkać kilka internetowch znajomych jak: Okruszek, Hero, Ginny, Lorie i dobrze nam już znani: Hachiko, Zoe i Madi. Chyba nikogo nie pominęłam? Ogólnie spotkałam oczywiście dużo, dużo więcej psów, ale nie jestem biegła w "frisbowym" świecie, także dla mnie niewiele psów wyróżniało się spośród borderowej masy.
          Dlaczego tak cieszyłam się ze spotkania Grety? Otóż jest to jak dotychczas chyba jedyna rasa, która by mnie osobiście satysfakcjonowała, gdyby mieszkała u mnie w domu. Brak instynktu myśliwskiego, dystans do obcych i do psów, łagodność i oddanie dla domowników, chęć do nauki (choć jak się dowiedziałam chęć bardzo interesowna), niewielkie rozmiary, które w przypadku osoby z moimi problemami z kręgosłupem są również istotne. Właściciel Grety powiedział, że "enltebucher to pies, którego docenia tylko właściciel". Greta kompletnie mnie olewała przy rozmowie i było to coś, co było dla mnie oczywiste. Moją obawą jest też fakt, że podobno w Polsce trudno o w pełni zdrowe szczenię tej rasy. Szczerze powiedziawszy zastanawiałam się już nad hodowlami niemieckimi lub w ostateczności szwajcarskimi ("w ostateczności", bo jest milion ton formalności żeby z kraju psa wywieźć), jeśli jednak w Niemczech nie znajdę nic satysfakcjonującego, to oczywiście gra będzie warta świeczki, a to, że władam językiem, to duże ułatwienie. To jednak jeszcze daleeeeka, daleka przyszłość, prawdopodobnie jak już będę na swoim.
          Koniec końców wyjazd mi się bardzo podobał, mimo wszelkich niespodziewanych sytuacji jak awaria samochodu, czy nocne pogonie za lekarzem, czyt. samodzielna opieka nad dwoma psami. Pojechałabym znowu, nawet bardzo chętnie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku udałoby mi się pojechać do Poznania, bo tam, lub w okolicy, jest sporo ludzi "internetowych", których chciałabym poznać :) Mam nadzieję, że do tego czasu Kora lepiej się będzie ogarniać w mieście i w tak gwarnych miejscach :). Pracujemy nad tym :)


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Co ja robię tu?


          Jak tylko pojawiła się ta czysta kartka zaczęłam w głowie podśpiewywać melodię słów z tytułu. Jedyna odpowiedź jaka mnie nachodzi, to: nie wiem :). Mam jednak nadzieję, że z czasem sobie to uświadomię.
          Na bloga namówiła mnie koleżanka - Ania, a inspiracją, jest moja sunia - Kora, którą 20.10.2012 adoptowałam z gliwickiego schroniska. Ten niepozorny psiak wywalił moje życie do góry nogami, ale w tym pozytywnym sensie. Przywróciła mnie do życia. 
          Ona i wszelkie tematy luźniej lub ściślej z psowatymi związane będą tematem tego bloga, którego mam nadzieję regularnie prowadzić :). Życie codzienne, tematy ważne i mniej ważne, opinie na temat różnych testowanych produktów... Wiele w głowie mam pomysłów, które chciałabym zrealizować. Mam nadzieję, że się uda :)