poniedziałek, 20 października 2014

Kora - już dwa lata w naszym domu! :)

          Historia znana osobom, z którymi rozmawiałam o Korze i tym, którzy na fanpejdżu czytali notki na temat Koreczkowej historii. Dzisiaj wprowadzę nieco nową formę, mianowicie piszę ją... razem ze mną!!! Kora... nie wtrącaj się :P Tak, piszę ją razem z Korą, która będzie pisała kursywą i na ciemno-niebiesko :).

          15.10.2012. W końcu namówiłam mamę do odwiedzin w schronisku żeby zobaczyć mojego wymarzonego psiaka. Chciałyśmy się dowiedzieć możliwie dużo o Korze Kropeczce! tak... wówczas Kropeczce, żeby sprawdzić, czy aby na pewno do siebie pasujemy. Zahaczyłyśmy o zoologa żeby wziąć jakiś smakołyk, a w drodze mało nie straciłyśmy podwozia jadąc do schroniska. Przyjęto nas serdecznie, powiedziałam o jakiego psa chodzi i pani powiedziała, że ją przyprowadzi. Kropeczka nie wyszła... ona wystrzeliła z budynku.
          Jaaaaa cie! wypuścili mnie! iiiiha! ale genialnie! biegam! ja bieeeegaaam! osz kurka i rozwolnienie mam... tururu... skończyłam! bieeeeegam! juhu!!!!
          I tak sobie to podobno kulawe biegało jak błyskawica mając nas, delikatnie mówiąc, w poważaniu. Oj tam oj tam... ale potem usłyszałam szelest! No właśnie... wyciągnęłam smakołyk i nagle biała smuga zaparkowała mi przed nogami. Nie widziała mnie, patrzyła w jedzenie. Nawet jak spojrzała w moją stronę to jej oczy wydawały się strasznie puste... Długo rozmawiałyśmy o wszelkich wadach, zaletach i potencjalnych problemach pieseła. Uczciwie powiedziano nam kilka razy że nie wiedzą odpowiedzi na jakieś pytania - mają prawo. Dostałyśmy smycz, zrobiono z niej pętelkę i zaproponowano żebyśmy z Kropeczką poszły na spacer... wyglądał on rozpaczliwie :P
          Duszę się... ale nieważne! spacer! kurka! spaaaacer - tylko coś mnie na sznurku hamuje... a kij z nimi ja bieeeeegam! cioram nimi prawie po ziemi hihi, ale jestem na zewnątrz! szał! jeeeej!

          Ze spaceru wróciłyśmy po ok. 5 min i mimo przerażenia mojej mamy stwierdziłam, że to TEN pies. Powiedziałyśmy, że ją rezerwujemy i zdeklarowałyśmy się, że w sobotę tj. 20.10.2012 ją odbierzemy. Tymczasem zajęłyśmy się bardzo przyjemną częścią związaną z "wprowadzką" nowego lokatora... zakupy! One były jak dzień dziecka... Tyle pięknych rzeczy :) Efekt końcowy wyglądał tak:



          Karma Dog Chow, z której szybko zrezygnowałam jest pyszna! ja wiem, tylko wydalałaś po niej niczym labrador :P. Miski, smycz, obroża, szczotka, szampon, legowisko, piłki, ringo, piłka na sznurku, frisbee i kliker. To wydawało mi się najbardziej odpowiednie.
          Nadeszła sobota. Stresik był niemały... Pojechałyśmy z mamą biorąc ze sobą tylko smycz i obrożę. Wypuszczono małe białe tornado, które wpadło do gabinetu pani dyrektor schroniska...
          Łuhu! wolność! ojacie! pobiegam w kółko! o! ciocia! walnę się na plecy! miziaj! albo nie, czekaj! krzesło!!! hop! uuuups prawie przewróciłam, nieważne, juuuhu jakie życie jest piękne! jupiiiii!
          Pobiegało to to i wybiegło znów na dwór. Załatwiałam w tym czasie formalności, bo to ja na papierze i w życiu miałam być opiekunem łaciatego kundelka. Nagle wpadła wolontariuszka i powiedziała, że...
          O jaaa! otwarta brama schroniska! znaczy się uchylona! zmieszczę się! jeeee! udało się! las! jaki piękny las! pobiegam sobie! huraaa! o nie! człowieki mnie gonią! jestem szybsza! hahaha :D juhuuuu! ups... złapali mnie...
          Mały oszołom uciekł poza bramy i ani myślał wracać z lasu. Wniesiono ją z powrotem do budynku, gdzie założyłam jej obrożę. Kropeczka - Kora - była moja. Wolontariusze życzyli odchodzącemu psiakowi powodzenia, a my udałyśmy się na zewnątrz. Mama pojechała kawałek dalej autem - po pierwsze nie wiedziałyśmy jak powypadkowy pies zareaguje na auto, a pierwszy odcinek jest baaaaardzo wyboisty, po drugie żeby się mogła załatwić. Rozwolnienie pozostawiło też w aucie ślad po sobie... nieważne :P Szłam z Kropeczką... już Korą :) która prawie wyrywała mi ręce. Jak tylko otworzyły się drzwi z auta pies wpadł tam niczym torpeda. Siadłam z nią z tyłu i trzymałam żeby nie zrobiła sobie krzywdy (nie miałyśmy szelek, ani pasów bezpieczeństwa). Nie chciała się kłaść, dopiero z łagodną stanowczością udało mi się ją położyć. Spojrzała mi w oczy - tym razem spojrzenie nie było puste, tylko onieśmielone i wystraszone. Polizała mnie po dłoni. Łzy mi napłynęły do oczu... była 13:23.
          Pojechałyśmy do weterynarza żeby zaszczepić Korę przeciw wściekliźnie. Zachowywała się grzecznie, choć była wystraszona. Dojechałyśmy. Wpuściłyśmy ją do ogrodu i wbiegła do garażu, gdzie był mój ojciec. Padła na plecy i dała sobie miziać brzuszek... przez trzy sekundy, bo chwilę później zaczęła znów jak świr biegać po ogrodzie. Zapoznała też pierwszych sąsiadów. Od razu poczuła się jak u siebie.
          To wszystko moje? Naprawdę to wszystko jest MOJE? Ogród? Dom? Człowieki? Szaleństwo!

          Tak to mniej więcej było :). Wiele się od tego czasu zmieniło. Poziom energii nie spadł, ale przekierował się tylko na dwór - w domu śpi całymi dniami. Udało nam się trochę ogarnąć strach przed parasolami i bronienie gryzaków. Ciągle socjalizujemy się z dziećmi, miastem, rowerami... czym popadnie :). Jestem mega dumna z tych dwóch lat i cieszę się niezmiernie, że wybrałam akurat tego psa :). A tu pierwsze chwile w domu:




10 komentarzy:

  1. Oh, my niedługo też będziemy wspominać :-) Dwa latka stukną nam w styczniu ;-) Najlepszego Koreczku z okazji rocznicy - chyba jakiegoś smaka dostałaś z tej okazji? ;-)
    Pozdrawiamy, Asia i Bona
    http://piesoswiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo to gratuluję dwóch latek! :D Kora na rocznicę dostała kostki 8in1 :)

      Usuń
  2. super :) ja mam zupełnie inne wrażenia, bo "moje" z hodowli, wycyckane i socjalizowane pewnie już od etapu prenatalnego xD
    Ale przypomniałyście mi oddawanie moich Tymczasów, łezka się w oku kręciła, ale radość nieziemska po paru miesiącach jak przychodziły zdjęcia z zawodów, wakacji, pływania tych dawnych bezdomniaków :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może w przyszłości też będę miała jakiegoś wycyckanego, ale chyba tylko w parze z odzyskiem :) nie wyobrażam sobie życia bez kundla :D a za DT szacun, bo mi by chyba serce pękło jakbym oddawała :<

      Usuń
    2. pękać pęka ale robi się prześwietnie, jak widzisz, że praca, którą włożysz w ulożenie takiego nicponia przynosi efekt w postaci świetnej rodziny, która jeździ z nim wszędzie i kocha jak swojego :) mi po paru latach w dzień wydania psiaka parę osób wysyła miłe zdjęcie czy maila :) ja z kolei teraz myślę nad kundlem :D

      Usuń
    3. aaa no to tak, nie wątpię, że satysfakcja jest wtedy ogromna :) ale i tak nie umiałabym chyba przejść nad tym do porządku dziennego... miałam na 2,5 tygodnia psa od znajomych i była w tym czasie sterylizowana, także strach o nią był tym silniejszy... płakałam jak dziecko jak oddawałam :P

      Usuń
  3. Jak czytałam to łezka mi się oku zakręciła. Piękna historia. I życzę Wam jeszcze wielu, wielu wspólnych lat ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super opisana historia, oby więcej wspólnych lat! :)

    OdpowiedzUsuń