Posiadanie psiaka jest usłane różami, ale niestety czasem zdarza się nadepnąć na kolec, a jak się trafi wyjątkowo wredny kolec to łazimy z nim przez dłuższy czas... Kolcem, który przyniosła ze sobą Kora była jej lękliwość, choć w którymś momencie zaczęłam wątpić w jej obecność, jak tak czytałam i słuchałam jakie przeboje mają znajomi, którzy również mają psy uchodzące za lękliwe.
Niestety moje wątpliwości ostatnio się rozwiały... Zaczęłyśmy z Korą ogarniać nie-gonienie rowerów i innych pokrewnych jednośladów, i niespodziewanie zjawił się kolejny problem, z którym najpierw do czynienia mieli moi rodzice, potem przy mnie Kora również zaczęła zachowywać się dziwnie. Zdarzały jej się "odpały", że nagle ruszała w stronę człowieka intensywnie go oszczekując - to były pojedyncze sytuacje, w ciągu dnia i nie posiadały wspólnego mianownika. Problem jednak niedawno zaczął się ostro pogłębiać... Kora bez ostrzeżenia wyrywa się w stronę ludzi i agresywnie ich oszczekuje... piszę agresywnie, ale mam na myśli strach, bo gdyby to była agresja to by faktycznie atakowała, a nie prosiła o przestrzeń. Próbowałam znaleźć wspólny mianownik, ale ponownie po zlokalizowaniu go w postaci mężczyzn w kapturach i czapkach pojawił się problem generalizowania... Wszyscy ludzie po ciemku, za dnia rzadziej, byli straszni... No i ta nieobliczalność, bo dziesięciu ludzi mija z obojętnością, na jedenastego rusza. Stwierdziłam, że to wypracujemy. Dawałam jej przestrzeń, mijaliśmy ludzi łukiem, albo, gdy było ciaśniej, odgradzałam ją ciałem od drugiej osoby i Kora stała się spokojniejsza - niestety propozycje zabawy w ramach odwrócenia uwagi kompletnie ignorowała. Nie rozumiałam dlaczego, ale i to szybko wyszło... Kora w ogóle zaczyna unikać spacerów...
Wracam z pracy po 15 i nawet się nie rozbieram, tylko z uśmiechem na twarzy biorę Korę na 5-metrową smycz i ruszam na nasze sprawdzone ścieżki spacerowe. Kora z nieukrywanym entuzjazmem daje sobie ubierać szelki i zapinać smycz. Potem nie jest już tak fajnie... Pojedyncze, lub seryjne huki petard (szczęśliwego nowego w listopadzie...) powodują kompletną panikę. Sukcesem jest to, że jeśli strzał jest faktycznie pojedynczy, to Kora go jakoś przetrawia, ale kiedy jest ich więcej (nawet jeśli odstępy są długie), to mogę zapomnieć o spacerze, bo odwraca się i skowycząc ciągnie w stronę domu (i to tak ciągnie, że potem ledwo chodzi)... jeśli nie chcę podążyć za nią: staje przodem do mnie i zręcznym ruchem wyrywa się z szelek... na szczęście już mniej więcej wiem jak temu zapobiegać, ale ciągle jest obawa, że będzie szybsza.
Ostatnio problem eskalował jeszcze bardziej... Kto zna Koreczka lub śledzi fanpejdża wie, że Kora jest niesamowicie aktywnym psem, który nawet po bardzo długich spacerach patataja radośnie w stronę domu by tam w końcu odespać. Ostatnio na spacery jest mniej czasu niż było, jak byłam niepracującym studentem, także liczyłam, że po pracy wyjdziemy na godzinę-półtorej i pies przynajmniej da upust energii. Nie... Po przejściu kilkuset metrów - nic nie strzela, nic nie stuka, nikt jej nie straszy, nie biegają wrzeszczące dzieci, nie trąbią klaksony, po prostu NIC się wielkiego nie dzieje, a ona zatrzymuje się, przesyła mi spojrzenie mówiące: "Pańcia, gdybym umiała to wybuchnęłabym płaczem", ogon wędruje między nogi i pies nie chce iść w żadną stronę... Dzisiaj np. znosiłam ją z ulicy, bo nie zdążyłabym przekonać jej słownie a siłą nie chciałam jej ściągać.
To jest spojrzenie, które znam doskonale, to jest zatrzymanie, które znam doskonale. Czasem ogonem nie zdąży ruszyć a ja wiem, że muszę ją łapać, bo jeśli nie jest na smyczy, to odwróci się i na ślepo pogna przed siebie... To było bardzo rzadkie - ostatnio notoryczne... Już od ponad tygodnia nie możemy wyjść na normalny spacer. Kora dochodzi do jakiegoś punktu (staram się wybierać różnorodne trasy żeby wykluczyć konkretne miejsce), zatrzymuje się i akceptuje tylko kierunek: dom. Inaczej jest zapieranie się, wierzganie, skowyt... Do domu ciągnie jak oszalała, kiedy jesteśmy blisko zwalniam tempo żeby poczuła się bezpieczniej i choć trochę jeszcze powęszyła - to dla mnie zawsze sygnał, że trochę się uspokoiła i możemy iść do domu.
Jak tylko dotrze do mnie wypłata wybierzemy się do weta żeby sprawdzić ogólny stan Koreczka, włącznie z badaniem krwi i będziemy suplementować tak, żeby spróbować załagodzić te objawy. Ze spacerów wracam z łzami w oczach - tak bardzo chciałabym jej pomóc... i mam nadzieję, że się uda.