wtorek, 2 września 2014

Finały DCDC 2014 - Warszawa, czyli Koreczek w stresie


          Ten wyjazd po cichu mi się marzył, ale nie wiedziałam, że to marzenie uda się zrealizować... udało, dzięki Bartkowi, który i tak się tam wybierał i szukał towarzyszy podróży - jakże mogłam nie skorzystać? Tosz to by grzech chyba był ;)

          Po niełatwych poszukiwaniach miejsca na nocleg, bo przecież psy to takie niehigieniczne stworzenia, trafiło na Hostel Sando, który cenowo wypada korzystnie, bo nie płaci się dodatkowo za psa, a człowiek, zależnie od pokoju i tego, czy marzy mu się prywatna łazienka płaci 100 zł za pokój jednoosobowy (120 zł z łazienką), ale np. pokój czteroosobowy kosztuje np. 190 zł, czyli podzielone przez 4 wychodzi faktycznie niedrogo, a jak się uda zmontować ekipę 10 osób to już wychodzi tylko 40 zł na łeb. Bliskość Pola Mokotowskiego również jest warta zaznaczenia. Klimatyzacja, dostęp do kuchni, pokój (taka niby "świetlica") z wygodnymi kanapami i dużym telewizorem, no i jeżeli chodzi o wrażenia estetyczne to dajemy naszemu pokojowi (2 os. z łazienką) 5/5. Na nasze potrzeby aż za dużo, bo zależało nam tylko na spaniu, całą resztę dnia spędziliśmy poza hostelem na Polach Mokotowskich. Jedyną wadą było czwarte piętro bez windy :D ale i temu podołaliśmy :)

          Samo DCDC podobało mi się bardzo, byłam dopiero na dwóch - Wrocław 2014 i właśnie Warszawa. Ucieszyła mnie możliwość oglądania konkurencji Dog Diving i w ogóle całej śmietanki polskich "frisbowców". Poznałam kilka nowych osób, kilka takich, które znałam z photobloga, czy facebooka, czy z fanpejdżów. Szczególnie ucieszyła mnie dosyć niespodziewana obecność Grety, ale o tym później. 
          Mojego entuzjazmu nie podzielał jednak mój ukochany Koreczek, dla którego podróż była co prawda komfortowa, ale jednak wykończyła ją na tyle, że po opuszczeniu samochodu i kennelu, który, dzięki Bogu, wzięliśmy ze sobą, straciła kompletnie mózg. Nie żebym czegoś od niej wymagała, po prostu widziałam, że jest nerwowa i wystraszona, na szczęście kennel uznała za swój azyl, który chronił ją przed złymi duchami nieznanego, zewnętrznego świata. Dawało mi to jednak dużą swobodę. Kora spała, a ja mogłam pochodzić, porobić zdjęcia, porozmawiać, pomiziać inne psy itp. itd. co jakiś czas oczywiście chodząc do Kory, wyprowadzając ją na spacer (wcale jej nie cieszyły, ale musiała się w końcu kiedyś załatwić) i przy okazji stawałam się bardziej rozpoznawalna ;). Nawet nie wyobrażacie sobie jak mnie ucieszyło radosne "ojej! to Kora?!" z ust zupełnie obcej mi dziewczynki :) Koreczek grzecznie dał się pogłaskać nie tylko jej, ale i innym dzieciom, którym mały łaciaty piesek się spodobał - jedna nawet stwierdziła, że chciałaby właśnie pieska takiej rasy - zdziwiła się nie mało, kiedy powiedziałam, że to kundelek ;).
          Mimo Koreczkowego braku mózgu udało nam się spotkać kilka internetowch znajomych jak: Okruszek, Hero, Ginny, Lorie i dobrze nam już znani: Hachiko, Zoe i Madi. Chyba nikogo nie pominęłam? Ogólnie spotkałam oczywiście dużo, dużo więcej psów, ale nie jestem biegła w "frisbowym" świecie, także dla mnie niewiele psów wyróżniało się spośród borderowej masy.
          Dlaczego tak cieszyłam się ze spotkania Grety? Otóż jest to jak dotychczas chyba jedyna rasa, która by mnie osobiście satysfakcjonowała, gdyby mieszkała u mnie w domu. Brak instynktu myśliwskiego, dystans do obcych i do psów, łagodność i oddanie dla domowników, chęć do nauki (choć jak się dowiedziałam chęć bardzo interesowna), niewielkie rozmiary, które w przypadku osoby z moimi problemami z kręgosłupem są również istotne. Właściciel Grety powiedział, że "enltebucher to pies, którego docenia tylko właściciel". Greta kompletnie mnie olewała przy rozmowie i było to coś, co było dla mnie oczywiste. Moją obawą jest też fakt, że podobno w Polsce trudno o w pełni zdrowe szczenię tej rasy. Szczerze powiedziawszy zastanawiałam się już nad hodowlami niemieckimi lub w ostateczności szwajcarskimi ("w ostateczności", bo jest milion ton formalności żeby z kraju psa wywieźć), jeśli jednak w Niemczech nie znajdę nic satysfakcjonującego, to oczywiście gra będzie warta świeczki, a to, że władam językiem, to duże ułatwienie. To jednak jeszcze daleeeeka, daleka przyszłość, prawdopodobnie jak już będę na swoim.
          Koniec końców wyjazd mi się bardzo podobał, mimo wszelkich niespodziewanych sytuacji jak awaria samochodu, czy nocne pogonie za lekarzem, czyt. samodzielna opieka nad dwoma psami. Pojechałabym znowu, nawet bardzo chętnie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku udałoby mi się pojechać do Poznania, bo tam, lub w okolicy, jest sporo ludzi "internetowych", których chciałabym poznać :) Mam nadzieję, że do tego czasu Kora lepiej się będzie ogarniać w mieście i w tak gwarnych miejscach :). Pracujemy nad tym :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz